Dość.

Data:

Jakiś czas temu czytałem w jednej "ambitnej" gazecie pewien "ambitny" artykuł punktujący przewagę ambicji Brada Pitta nad ambicjami Johnnego Deppa. Tekst wyszedł przy okazji polskiej premiery tak ambitnego filmu jak World War Z i amerykańskiej Jeźdźca znikąd. Pośród wszystkich napisanych tam bzdetów muszę zgodzić się z jednym: Johnny - dość. Dość upiraconych postaci grubo przerysowanych na indian, pijaków i wampirów. Dość tego dziwnego nieefektywnego zastoju. Dość bycia zwykłym produktem rodem ze stajni Disneya. Z osoby fenomenalnej, potrafiącej wcielić się w każdą postać, outsidera w blasku fleszy ulepiono figurę woskową Indianina z Jeźdźca znikąd. Zawieszoną, nieobecną, zużytą.



Jeździec to prosta historia czasów dzikiego zachodu. Indianie dogorywają swoich dni, żelazo i pieniądz łączą oba wybrzeża USA a człowiek ciągle sam stanowi prawo. W tej scenerii, kuriozalnym zbiegiem okoliczności los połączył Johna i Tonto, dobrego i dobrego nieco inaczej, którzy postanowili rozprawić się najpierw ze złymi, potem z pozornie dobrymi, a na końcu ze wszystkimi pozostałymi. W sytuacji gdy zemsta, zazdrość i chciwość łączą się w niezdrowych proporcjach konwencja westernu musi przynieść nam oklepane klisze ale i trochę emocji.
Trochę, bo niestety poziom akcji utrzymuje się na niskim poziomie dorównującym tymże kliszom. Trochę pościgów, trochę wyścigów, trochę strzelanin, trochę pięknych kobiet. Trudno o wypełnienie akcji dosadnymi emocjami. Zamiast tego, dłużące się przestoje dają spore pole do aktorskiego popisu. Deppa oczywiście, który naturalnie trzyma swój z góry założony poziom, ale nie oszukujmy się, ileż można oglądać tę samą postać Jacka Sparrowa wojującego ze światem? Znamy tę mimikę, gesty, ruch, dowcip, charakter tak samo nakreślony, choć w tym wypadku zdecydowanie spłycony. Przy mojej ogromnej sympatii do Piratów pierwszych, drugich, a nawet trzecich, po prostu się zmęczyłem. I nie ma się czemu dziwić, skoro reżyser, scenarzyści, producenci, montażyści, dźwiękowcy a nawet kostiumologowie to ciągle ta sama, karaibska rodzina. Dość powiedzieć, że momentami uduchowiony koń zagarnia pole do popisu aktorom. Sam z rosnącym zażenowaniem patrzyłem przez palce na roztaczającą się przede mną nudę, otoczony przez bynajmniej nieśmiejące się dzieciaki topiące rozczarowanie w popcornie.

Nie będę przesadzał, Depp jest niedoścignionym wzorem dla samego siebie, ale film tak beznadziejnie schematyczny, bez polotu i tak głupkowaty, że aż śmieszny, z ręką na sercu można sobie darować. A na Deppa poczekałbym w wydaniu normalniejszym. Bez maski, grającego znowu w miarę normalną (o ile takie miał) i ambitną rolę. Obecnej kwestii na dobrą sprawę nie zmieniał od dobrych kilku lat, a to właśnie wcielanie się w różnorodne postacie było w nim tak fascynujące. Pora na zmiany i podejrzewam, że on o tym wie. Przerwę i nowy rozdział otworzony z hukiem.

Albo nie zmieni się już nic. Przynajmniej będziemy mogli kupić jego podobizny w supermarkecie.

http://www.youtube.com/watch?v=22V02UkOXLk

Zwiastun:

No właśnie rzecz w tym, że jak Depp już zagra coś mniej pod publiczkę to nikt o tym nie wie. Od czasu pierwszych "Piratów z Karaibów" zagrał m.in. w "Rozpustniku" (wybitnie!), "Wrogach publicznych" i "Dzienniku zakrapianym rumem". "Normalniejszy" Depp jest na wyciągnięcie ręki, jeśli ktoś chce poszukać. To tak jakby jechać po Madsie Mikkelsenie, że gra szwarccharaktery w amerykańskich produkcjach, zupełnie pomijając to, co robi w Europie.

No właśnie rzecz w tym, że wszystkie te podobno nikomu nieznane filmy widziałem i patrząc nie 10 lat wstecz, do pierwszych Piratów, po których był i Rozpustnik, i Marzyciel, czy Sekretne okno, ale dajmy na to 6 do tyłu (od Piratów III), w przeciągu których zrobił filmów aż 9 to 2 z nich były niezłe. Wyciągnąłem rękę i uznałem, że to jednak mało sprzyjająca statystyka, a w jego filmografii najgorsza, mając w perspektywie kolejnych Piratów i Alicję. To tak jakby powiedzieć, że on i producenci mają zadyszkę, a nie go skreślać.

Dodaj komentarz